-
kocham cię - krzyczę, patrząc w górę, na nieskazitelnie błękitne niebo, na
chmury przemierzające długą drogę i promienie słońca, przebijające się przez
nie. Spuszczam wzrok i widzę szeroki uśmiech na twarzy Anne. Za chwilę zaczyna
się śmiać, a ja czuję, że to najpiękniejszy odgłos, jaki kiedykolwiek dotarł do moich uszu
-
szaleję za tobą - dodaję już z powagą. Spogląda mi prosto w oczy, kiedy dłonią
podtrzymuję jej brodę i zmniejszając dzielące nas centymetry, coraz bardziej
się do niej przysuwam - to, że wtedy cię spotkałem, to ogromny dar i nie wiem,
w jaki sposób na niego zasłużyłem, ale nigdy nie będę w stanie odpłacić się
losowi za tak cudowny prezent.
Na
twarzy Anne pojawia się lekki rumieniec. Przejeżdżam po nim kciukiem, aż
przeszywa mnie przyjemny dreszcz.
-
nie potrafię żyć bez ciebie - ciągnę, a ona słucha mnie uważnie - dlatego
chciałbym...
Powoli
opuszczam się na jedno kolano, wyjmując przy tym z kieszeni niewielkie
pudełeczko. Otwieram je powoli, wpatrzony wciąż w jej oczy. Anne rozchyla lekko
usta za zdziwienia
-
chciałbym - kontynuuję - chciałbym wiedzieć, czy zostaniesz moją żoną? - serce
wali mi jak oszalałe. Czekam z niecierpliwością na jej odpowiedź - Wyjdziesz za
mnie?
Anne
patrzy na mnie przez chwilę w osłupieniu, po czym wymawia szeptem, tak ważne
dla mnie słowo:
-
tak
Czuję
ulgę. Wsuwam pierścionek na jej palec, a kiedy się podnoszę, ona rzuca mi się w
ramiona. Po jej policzku spływa samotna łza, którą szybko ocieram.
-
kocham cię -szepczę
-
kocham cię - odpowiada i obdarowuje mnie najcudowniejszym z pocałunków. Nie
dzieli nas już nawet powietrze.